niedziela, 30 października 2016

Persephone #1

Wiedziałam, że tego dnia zjawi się Bucky, ponieważ napisał mi to w liście, który dostałam na początku tygodnia. Pisał do mnie listy od dwóch miesięcy, zupełnie ignorując chichotania Evana. Mała gnida naśmiewała się z niego, sugerując, że nie potrafi napisać maila, ale Buck szybko udowodnił mu, że w razie potrzeby może nawet wgrać od nowa cały system, skutecznie zamykając Evanowi mordkę. Nauka od Alexa nie poszła w las. 
Tak czy owak od rana nie mogłam skupić się na treningach, a pastowanie sprzętu w ogóle nie wchodziło wtedy w grę, więc od biedy zdecydowałam się zrobić porządek w mojej szafie. To był bardzo śmiały plan, ale czułam się na siłach, więc z zaangażowaniem przystąpiłam do działania. Oczywiście każda rzecz musiała zostać przymierzona i dokładnie zbadana wzrokiem za pomocą ogromnego lustra. Po dwóch godzinach uporządkowałam jedynie trzy półki i zupełnie odechciało mi się jakiejkolwiek pracy. Znudzona wyjrzałam przez okno, by po sekundzie doznać uskrzydlającego zaskoczenia. Przyjechał już! Widziałam quinjeta na pastwisku! 
Oczywiście od razu rozwinęłam imponujące prędkości, biegnąc przez korytarz, ale zaraz za zakrętem zatrzymałam się jak wryta. Wypuściłam z płuc powietrze i cmoknęłam z wielkim niezadowoleniem. 
- Jak mogłeś to zrobić…  - powiedziałam najżałośniejszym głosem, na jaki potrafiłam się zdobyć, po czym odwróciłam się na pięcie i ruszyłam w drogę powrotną do pokoju.
Usłyszałam za sobą jego kroki, które stawały się coraz głośniejsze, więc zaczęłam biec, żeby zdążyć zamknąć się w pokoju. Nie zdążyłam. Złapał mnie w talii i podniósł, przerzucając sobie przez ramię. 
- Więc jak to jest, laleczko?
- Kochałam te włosy. Nie rozumiem jak mogłeś je ściąć – odparłam, jakimś cudem wciąż zachowując obrażony ton, chociaż kiedy nie mógł zobaczyć mojej twarzy uśmiechałam się jak głupia.
Zaniósł mnie do pokoju, zamknął drzwi nogą i rzucił mnie na łóżko, upewniając się, że jest tam sporo poduszek. Sam cały czas stał, z tą drobną różnicą, że położył ręce na biodrach. 
- Hah, czyli kochasz tylko moje włosy, a co z całą resztą do nich doczepioną?
- Starałam się być miła i udawać, że reszta też jest spoko, ale w tej sytuacji doprawdy nie jestem w stanie grać. Idź i wróć jak odrosną.
- Livio Stark, czas zdać sobie sprawę z tego, że jesteś okrutną, bezduszną, zimną…
- No już dobrze! - prychnęłam. - Chodź tutaj i pokaż się z bliska, chłopcze.
Uśmiechnął się kącikiem ust, po czym w istocie spełnił moją prośbę. Jednak jego twarz znalazła się w odległości centymetra od mojej, a więc na fryzurę dobrego podglądu nie miałam. Nie przeszkadzało mi to za bardzo. Ciężko było oderwać wzrok od jego oczu, w których potrafiłam czasami zatonąć na długie minuty, zanim ktoś przywróci mnie do rzeczywistości. Tym razem tym bodźcem okazał się być bardzo delikatny, a jednocześnie zapewniający efekt paralizatora pocałunek. Jednak to nie tyle mnie budziło, co bardziej przenosiło do równoległego świata, w którym potrafiłam latać tak wysoko, by móc położyć się na śnieżnobiałej chmurce. 
- Jest aż tak źle? - zapytał, lekko się krzywiąc.
Leżeliśmy w milczeniu przez jakiś czas. Podniosłam się na łokciu, żeby móc dokładnie zanalizować sytuację na jego głowie. Drugą ręką dokonałam także weryfikacji długości kosmyków, ale wynik mi się nie spodobał. 
- Uprzedź mnie następnym razem, ubiorę się na czarno i napiszę ładne epitafium… - westchnęłam. 
- Oj, odpuść, kochanie. To był ciężki tydzień…
- Coś się stało? Czy chodzi o standardowe ratowanie świata i pomaganie ludzkości, która na to nie zasługuje? - zapytałam, wygodniej układając się przy jego boku. Objął mnie ramieniem i przymknął oczy.
- Steve i ja dostaliśmy robotę. Seria zabójstw parunastu ważniaków, ale jednak niewinnych ważniaków. Każde wygląda praktycznie tak samo, nie było trudno je połączyć, chociaż sprawy rozsiane są po wszystkich kontynentach. No dobra, prawie wszystkich. S.H.I.E.L.D. chce znaleźć sprawcę czy raczej sprawczynię tak szybko jak jest to możliwe, a po dwóch tygodniach mamy tylko możliwy pseudonim.
- Jaki pseudonim? Może ją znam – zapytałam ze śmiechem. W końcu coś tam czasami udało mi się zasłyszeć podczas odwiedzin u Wściekłego Wróbla, albo w pracy dla SO.
- Persephone.
Natychmiast zesztywniałam, chociaż starałam się nie zdradzić, że to słowo „coś” mi mówiło. W myślach przeklinałam z niebywałą prędkością, a wszystkie trybiki i tarcze zębate w mózgu pracowały na tak wysokich obrotach, że byłam pewna pary wydobywającej się z moich uszu.
Bucky popatrzył na mnie z zaciekawieniem. 
- Znasz ją… - powiedział z uśmieszkiem. - No proszę, powiedz mi… Wynagrodzę Ci to, obiecuję…
Zbliżył się, by mnie pocałować, ale nerwowo poderwałam się z miejsca. Nie bardzo wiedziałam co robić, czułam się jak dzikie zwierzę, które właśnie wpadło w pułapkę kłusowników. 
- Skąd wiecie, że byli niewinni? Prześwietliliście ich dokładnie?
- Wzdłuż i wszerz. S.H.I.E.L.D. dokładnie zbadało wszystko to co oficjalne i to co ukryte, ale nie znaleźliśmy nic poza jakimiś niezapłaconymi mandatami za parkowanie. Byli czyści.
- Co się z nią stanie, jeśli ją znajdziecie?…
- Cóż… Szefostwo jest wkurzone, ale jeśli nam pomożesz to Steve szepnie słówko i może potraktują ją ulgowo. Musisz wiedzieć, że zabiła siedemnaście niewinnych osób, które po prostu były dla kogoś niewygodne. Jeśli to nie jest jakiś nadzwyczajny przypadek, to odpuszczą.
Zapanowała niezręczna cisza. Stałam przy oknie, zawzięcie ignorując spojrzenie Bucky'ego, które czułam na sobie bez przerwy. Zaczął się czegoś domyślać, na pewno. W co ja się wpakowałam, do diabła!
- Liv… - zaczął z pozoru łagodnym tonem, ale słyszałam znacznie więcej. - Powiedź, że Ty nie… że to nie chodzi o Ciebie…
Kiedy w końcu odważyłam się stanąć z nim twarzą w twarz miałam już zaszklone oczy, a przerażenie obecne było w każdym zakamarku umysłu.
- Pokazali mi ich akta, były pełne zbrodni i okrucieństw! Całe listy tego, czego dopuszczali się ci ludzie! Byli tyranami, byli źli!
Słyszałam jedynie jego westchnienie i szept tak cichy, że nie potrafiłam rozróżnić słów. Schrzaniłam to. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz