niedziela, 2 października 2016

Kobyłki atakują sad!

Siedzieliśmy sobie na balkonie, rozkoszując się prześlicznym wieczorem. Słońce powolutku zachodziło, a robiło to w wielkim stylu i po prostu musieliśmy to obejrzeć. Chris zrobił kilka zdjęć, a kochane Megan i Valentine przyniosły nam wszystkim miseczki z lodami waniliowymi. Koty siedziały razem z nami, Malekith i Valleria na moich kolanach, a Freya z Amelią. 
- To jakie plany na jutro? - zapytała Cora.
- Trzeba wziąć Reality i Baron na skoki – odpowiedziałam błyskawicznie, bo ta myśl ciągle chodziła mi po głowie. - Może Det przyjedzie to wsiądzie na gniadą.
- Ja na pewno wybiorę się w teren wieczorem, podobno temperatura ma być znośna – odezwała się Val. - Vratce się przyda.
- To ja się przyłączę – Francis porozumiewawczo się do niej uśmiechnął, a ona, ku mojemu najświętszemu oburzeniu, WCALE MU NIE ZABRONIŁA.
- Jutro ma przyjechać dostawa siana i słomy. - Sytuację uratował Zen, posyłając jeszcze na dodatek Brokatowi bardzo groźne spojrzenie, więc chłopak zdecydował się wycofać.
Wyszedł z balkonu, tłumacząc się jakimś nagłym telefonem. Mniejsza z tym, ważne, że zniknął z mojego pola widzenia. 
- Więc teraz Ty przejmujesz Faridyę? - nieoczekiwanie zapytała Drey, a spojrzenia wszystkich zebranych spoczęły na mojej osobie.
- No… em… tak wyszło. Skoro Harry jest kontuzjowany, a ta flądra zaczęła się mnie bać to nie mamy chyba wyjścia…
- Powodzenia – rzuciła ze śmiechem Cora.
Mi do śmiechu nie było… Zapatrzyłam się na prześliczne różowo-pomarańczowe chmury na horyzoncie.
- Byle się ogarnęła, bo póki co to jestem załamana jej wynikami… - westchnęła Natalie. - No bo jak do nas przyjechała z pastwisk zapowiadała się genialnie, a teraz proszę. Ha, a Dixie jak przyjechał to taka myszeczka była. Teraz prawie dogania resztę. Co prawda debiut nie był rewelacyjny, no ale załapał się do pierwszej trójki, więc jak dla mnie to i tak bomba.
- Wyrobią się jeszcze, to dopiero początki – pojednawczo rzucił Aiden.
- No właśnie, to dopiero ich pierwsze starty.
- Ale żeby ostatnie miejsce!?
Natalie nie mogła tego przeboleć, chociaż cała reszta pogodziła się już z tym faktem. Chris troskliwie objął ją ramieniem i potargał włosy. Ona tylko prychnęła i uciekła na drugi koniec balkonu.
- Idę jeszcze do stajni – powiedziałam, nie chciałam po raz kolejny wysłuchiwać tyrady o naszych wyścigówkach, bo ostatnio tylko o nich była mowa. A przecież ta sekcja wyścigowa miała być tylko drobnym dodatkiem do całej reszty.
Wyszłam z domu z kilkoma marchewkami. Zauważyłam na pastwisku stado klaczy, więc podeszłam do ogrodzenia i usiadłam sobie na nim, zastanawiając się czy mnie widzą. Shirley jako pierwsza zdała sobie sprawę z mojej obecności i dziarskim krokiem ruszyła w moją stronę, cichutko rżąc. Zwróciła tym na siebie i na mnie uwagę całego stada… i tak oto musiałam stawić czoła dziesięciu łasych na marchewki i pieszczoty kobył. Właściwie to powinnam je już sprowadzić do stajni… 
Poszłam więc do budynku, żeby pootwierać boksy, a potem wróciłam do koni i upewniwszy się, że wszystkie podeszły do wyjścia, otworzyłam bramę i złapałam za kantar Muzę. Poprowadziłam ją szybkim marszem ku stajni, wiedząc, że reszta pójdzie za nami. Ale oczywiście nie mogło być tak pięknie jak sobie zaplanowałam…
Avonlea zauważyła jabłonkę rosnącą bardzo blisko ogrodzenia wokół sadu i oczywiście musiała się odłączyć od stada! 
- O nienienienie! Chodź tu szybko!… - krzyknęłam, ale one nie zamierzała mnie słuchać.
Co gorsza – inne klacze zaczęły na nią zazdrośnie zerkać, co sugerowało, że zaraz zacznie się piekło i tratowanie płotów. 
Postanowiłam pobiec kawałek z Muzą, żeby tamte zaczęły nas gonić. Ale kiedy po kilkunastu metrach kłusa obejrzałam się za siebie okazało się, że one wszystkie dołączyły do Avonlea. No dobra, przegrałam. Wyciągnęłam z kieszeni telefon, wybierając numer do Aidena, a jednocześnie leciałam do stajni z Muzą,  żeby przynajmniej ją zamknąć w boksie. 
- Hm?
- Ratuuj! Konie się pchają do sadu, a ja jestem sama jedna!
Rozłączył się, a w momencie gdy po zamknięciu zasuwy drzwi w boksie wybiegłam przed stajnię, zobaczyłam, że na pomoc biegną już stajenni plus Cora. Zabrałam z wieszaka koło wejścia kilka uwiązów i dołączyłam do nich.
- To ty byłaś na tyle genialna? - zapytała surowo.
- To właściwie mogła być moja wina – obok nas zmaterializował się Vincent.
Popatrzyłam na niego, nie rozumiejąc jak to niby mogła być jego wina. Cora również zachowywała podejrzliwość.
- Miałem sprawdzić czy poidło działa i wygląda na to, że zapomniałem zamknąć za sobą bramę – odparł na koniec cicho wzdychając. - Wybaczcie, następnym razem upewnię się dwa razy…
- Trzy razy – powiedziała groźnie, po czym odeszła by sprawdzić czy panowie poradzili sobie z rozemocjonowanymi kobyłami.
- Serio?… - zwróciłam się do Vincenta, próbując powstrzymać uśmiech. - Nie musisz brać na siebie winy, skoro i tak tak jakby jestem tu w połowie szefem, wiesz? - Uniosłam jedną z brwi, oczekując szczerej odpowiedzi. 
- I tak nikt nie chce mieć ze mną nic wspólnego. - Wzruszył ramionami z pogodnym półuśmiechem, niekoniecznie przejmując się tym, co właśnie powiedział.
- Mhm… w takim razie po pierwsze dziękuję, a po drugie to wcale nie „nikt”... - odparłam, chcąc jak najszybciej zniknąć, zanim zrobię się cała różowa na twarzy.
Zwiałam do domu, do swojego pokoju. Siostrzyczka miała mi opowiedzieć o jej wieczornym treningu z Blazem… *więc niech opowie, śmiało ;>*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz