poniedziałek, 31 października 2016

Persephone #2

Wyciągnął z pudełka chusteczkę i podał mi ją w milczeniu. Nie wiedziałam co myśli i denerwowałam się tym, że nie potrafię wyczytać czegokolwiek z jego twarzy.  Może poza tym, że trwał w głębokiej zadumie. Analizował, kombinował, myślał bez przerwy.
- Powiedź coś… - poprosiłam, a w tym momencie łzy spływały po policzkach jak strumienie.
Jednak on nawet nie podniósł wzroku. Dopiero po kilku minutach poderwał się z miejsca i już myślałam, że zamierza wyjść i nigdy więcej nie wrócić, kiedy zdjął z szafy torbę podróżną i rzucił na podłogę. 
- Na razie nic nie mają, ale to się może w każdej chwili zmienić. Musimy Cię stąd zabrać i to już – powiedział stanowczo.
W pierwszej chwili nie mogłam się ruszyć, ale zaraz pojawiłam się przy torbie i migiem spakowałam najpotrzebniejsze rzeczy. 
- Muszę porozmawiać z Aidenem. No i z Heilari, ona wie o wszystkim co dzieje się w SO…
- Gdyby wiedziała o wszystkim zareagowałaby. Kto zlecił Ci te zabójstwa?
- Któregoś razu wezwał mnie sam zarząd. Kazali podpisać klauzulę poufności, ale teraz niech się pieprzą. Może Aidenowi kazali zrobić to samo…
- Nie zamierzam mu teraz ufać i Ty też nie powinnaś. Nie rozmawiaj z nikim. Poukładamy to na spokojnie kiedy już znikniesz.
Skinęłam głową dość automatycznie, miałam w głowie tak wiele myśli, że nie potrafiłam się skupić na jednej. 
Złapał mnie za rękę i przyciągnął do siebie, widząc, że nie radzę sobie dobrze. 
- Będzie dobrze, laleczko – wyszeptał z cichym westchnieniem. - Nie wiedziałaś.
- Gdybym spróbowała dowiedzieć się wszystkiego na własną rękę to…
- Nie ma czasu na gdybanie. - Pocałował mnie w czoło i przez chwilę tulił mnie do siebie w ciszy, a tego potrzebowałam w tym momencie bardziej niż powietrza. Potrzebowałam tej wiedzy, że nie jest na mnie śmiertelnie wściekły. To był jakiś początek, jakiś punkt zaczepienia. Poczucie bezpieczeństwa przynajmniej na tę chwilę.
Musiałam tylko dać znać Friday, że nie będzie mnie jakiś czas, ale ona przyzwyczajona już była do moich wypadów, więc tylko machnęła ręką i życzyła mi szerokiej drogi. 
Wyłączyliśmy nadajnik w quinjetcie i wystartowaliśmy. Nie wiedząc jeszcze gdzie się udać. 
- Jakieś pomysły?… - nieśmiało zapytałam.
- Gdzieś gdzie nie będą cię szukać? Proponuję biegun północny.
- To już chyba wolałabym oddać się w ręce policji… Dlaczego nie, nie wiem, jakaś tropikalna niemal bezludna wyspa, co?
- Ustawiam kurs na Norwegię.
Chciałam protestować, naprawdę już praktycznie otworzyłam usta by zwyczajnie nie zgodzić się z tą decyzją, ale jednak… byłam zbyt winna, by mieć coś do powiedzenia. To był moment kiedy mam siedzieć cicho i pozwolić sobie pomóc. I cieszyć się, że w ogóle mam kogoś, kto tę pomoc zapewnia. 
Aż do końca nie odezwałam się słowem, a cała podróż trwała kilka długich godzin. Przez śnieżycę ten czas wydłużył się jeszcze bardziej, ale w końcu wylądowaliśmy na jakimś maleńkim lotnisku pośrodku niczego. 
Jak się okazało, że nie było to zupełne odludzie. Niedaleko znajdowało się pewne miasteczko na kilka tysięcy mieszkańców i właśnie w tym miasteczku znaleźliśmy pensjonat. Recepcjonista, będący równocześnie właścicielem, na szczęście potrafił mówić po angielsku i dogadaliśmy się w kilka minut. Miał mnóstwo wolnych pokoi, toteż mieliśmy w czym wybierać. Stanęło na największym, z własnym aneksem kuchennym, łazienką i balkonem. Wyglądało jak zwyczajna kawalerka. 
Usiadłam na łóżku i spojrzałam na widok za oknem, żeby tylko nie nawiązywać kontaktu wzrokowego z Bucky'm. Chwilę później usłyszałam gruchnięcie torby na podłogę pod kredensem. Bezpieczniejszą opcją było zdecydowanie udawanie, że wcale tego nie słyszałam. 
- Jutro wrócę do Stanów i pogadam z Heilari. Podrzucimy Tarczy parę fałszywych tropów, może w ogóle uda nam się przekonać ich, że Persephone to bzdura i ktoś taki w ogóle nie istnieje – powiedział tonem tak szorstkim, że zaczynałam się poważnie bać o to, co będzie później. Czułam też, że powinnam zrobić coś sama. Skoro to ja się w to wpakowałam, to ja powinnam się wydostać z tego bagna.
- Am… Zadzwonię do Evena i poproszę, żeby poszukał czegoś przez swoje źródła. Może uda mu się coś zdziałać…
- Nie.
Wtedy siłą rzeczy musiałam na niego popatrzeć, żeby posłać mu pytające spojrzenie. Pozostał niewzruszony, więc podniosłam się z łóżka i podeszłam do niego. Starałam się zignorować fakt, że cały się spiął i chyba bardzo chciał stąd wyjść. Mimowolnie westchnęłam, myśląc w jak beznadziejnym położeniu się znalazłam. 
- Zawiodłam Cię, prawda…?
- Tak.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz