niedziela, 9 kwietnia 2017

Pożegnanie

To była trudna rozmowa i czułam się podczas niej jak ostatnia menda, chociaż Bucky zapewniał mnie, że wszystko jest w stanie zrozumieć. Nie wiedzieliśmy jak to ugrać, co zrobić, co ustalić, jakie podjąć kroki i czy w ogóle podejmować jakiekolwiek. Po dwóch godzinach wałkowania tematu przy winie, bo na trzeźwo to już w ogóle nic by z tego nie wyszło, zdecydowaliśmy o jednej rzeczy. Musiałam porozmawiać z Pietrem i dowiedzieć się, czy moja wizja przyszłości równa się jego wizji. To był dobry plan, bowiem na dobrą sprawę nie miałam pojęcia o jego opiniach na pewne tematy, on nie orientował się też pewnie w moich tokach rozumowania. 
Bucky wręczył mi dwie kartki ksero, dwa długopisy i wysłał do domku gościnnego w poszukiwaniu szczęścia. 
Zanim zdążyłam chociażby wejść po schodach, przede mną już otworzyły się drzwi, a w nich stał Q, wyglądający jak uosobienie zniecierpliwienia. 
- Liv, nie jestem telepatą, móóow… Jak poszło?… No jak?
- Jezu, ogarnij się! - warknęłam, torując sobie drogę do środka.
Po rozejrzeniu się odkryłam, że nawet trochę tu ogarnął. Ruszyłam do salonu i usiadłam na kanapie. W tym samym momencie on siedział już obok, wpatrując się we mnie w taką uwagą, jakbym miała właśnie ogłosić datę rozpoczęcia trzeciej wojny światowej. Odchrząknęłam, czując się co najmniej dziwnie w tej sytuacji, po czym podałam mu jeden zestaw kartka+pisadło.
Q nie mógł być bardziej zdziwiony. 
- Zapisz wszystko, o co chciałbyś mnie zapytać. Naprawdę wszystko. Ja też to zrobię, a później będziemy się pytać i szczerze odpowiadać, okej?
- Oookej?…
- Nie rób takiej miny! Musimy po prostu wiedzieć czy to ma sens. Nie zamierzam kończyć obecnego związku tylko po to, żebyśmy za miesiąc dowiedzieli się, że nie zgadzamy się w jakiejś kwestii tak bardzo, że się prawie pozabijamy.
- W sumie… coś w tym jest.
- No to działaj.
Przez bite piętnaście minut notowaliśmy we względnej ciszy wszystko, co przyszło nam do głowy. Wiedziałam, że i tak o czymś zapomnę, ale wydawało mi się, że najważniejsze rzeczy miałam już na kartce. W końcu westchnęłam i zerknęłam na Q, by dowiedzieć się, że mi się przygląda. Uśmiechnął się lekko i poprawił pozycję wśród poduszek.
- Gotowa? - zapytał.
- Nie. Dawaj pierwsze pytanie.
Zaczął przeglądać wzrokiem swoją kartkę, wybierając pytanie.
- Może od początku?… - zaproponowałam. Z każdą sekundą coraz bardziej się denerwowałam. Co ja w ogóle robię…
-Nie chcę walić z grubej rury, zaczniemy od czegoś… na przykład od tego: chcesz mnie zwerbować do SO 2.0 i czy nie będziesz zła, jak będę sobie brał jakieś misje od Wróbla czy innych?
- Po pierwsze to przestać to nazywać SO 2.0, bo oberwiesz… - posłałam mu znaczące spojrzenie – po drugie to na pewno przedstawię Ci taką propozycję, gdy zaczniemy działać. Ale to już Twoja sprawa czy ją przyjmiesz. Jak dla mnie to możesz sobie jeździć na misje z kimkolwiek chcesz tak długo jak nie będziesz podczas nich szkodził moim ludziom.
- Twoim ludziom, co? - Uśmiechnął się zadziornie.
- Mam uprawnienia do mówienia w ten sposób – pokazałam mu język i zerknęłam na moją kartkę. - Kto zwrócił Ci wtedy uwagę? Wtedy w sensie dzisiaj rano.
- Chyba miało chodzić o inne pytania – wymruczał z niezadowoleniem.
- Mogę pytać o co chcę, a chcę wiedzieć kto to był…
- Po co? Co z tego, że ktoś coś powiedział…
- Ma, bo nikt nie powinien był mówić w ten sposób do Ciebie, szczególnie gdy przechodzisz przez ciężki okres. I zamierzam to wyjaśnić tej osobie. Oczywiście bardzo grzecznie.
Uniósł brew, patrząc na mnie z powątpiewaniem. 
- Nie no, poważnie, będę się starała być miła i w ogóle. Może nawet wcale nie wyciągnę pazurów…
- Tia, byłoby miło.
- No więc?
- Nic z tego, księżniczko. Nie powiem.
- To nie w porządku – prychnęłam. - Ale niech Ci będzie, Wyciągnę to z Ciebie później.
- Powodzenia. Zamierzasz kraść moje rzeczy z równą częstotliwością co kiedyś?
- Tak. Zdecydowanie.
Pokiwał głową i westchnął teatralnie, ale chyba zaakceptował swój los. 
Później padło kilka raczej mało ciekawych, czy też ważnych pytań. „Co jeśli wrócę do domu zupełnie pijana?, „co myślisz o spontanicznych wypadach na drugi koniec świata?”, „jak zareagujesz, jeśli obejrzę się za kimś na ulicy?”, „powiesz o mnie swojemu ojcu?” czy też „ile razy mogę zapomnieć o rocznicy?”.
Ale w końcu poczuliśmy się pewniej i przyszedł czas na te nieco poważniejsze sprawy. Ważne dla niego, albo dla mnie, albo dla nas obojga.
- No więc… nie starzejesz się za bardzo…
- Dzięki – przerwałam mu, za co oberwałam poduszką.
- ...więc za, dajmy na to, pięćdziesiąt lat będziesz wyglądać tak jak teraz, ale ja nie… i…
- Rozumiem… - znowu mu przerwałam, chociaż mówił tak przeraźliwie wolno (nie tylko na jego standardy, ale i na ogólnoludzkie), że nie byłam pewna, czy zamierza jeszcze coś dodać. - Ale naprawdę sądzisz, że wytrzymasz ze mną przez pięćdziesiąt lat? Bo coś mi się nie chce w to wierzyć. - Zerknęłam na niego zaczepnie.
- No cóż… to dość optymistyczna wersja, ale… tak. Oczywiście to czy Ty wytrzymasz tyle ze mną to już inna sprawa.
- Na pewno spróbuję. Będę wyglądać jak żona miliardera, ale w porządku… tak długo, jak długo faktycznie będziesz miał na koncie miliard.
- A propos żony…
- To moja kolej na pytanie. Ale też mam to na liście… Chcesz kiedyś wziąć ślub?…
Zerknął na mnie badawczo, próbując wyczytać z mojej twarzy co chciałabym usłyszeć. 
- Nie rób tak, masz odpowiadać szczerze i przez najbliższych piętnaście minut moje zdanie Cię nie interesuje.
- Znaczy… nie wiem, może tak, może nie. Powiedźmy, że nie wykluczam takiej opcji, co Ty na to?
- Amm… może.
Uśmiechnęłam się pod nosem i odkaszlnęłam. 
- Kolejne pytanie! - zawołałam z udawanym entuzjazmem. A później przeczytałam to pytanie i nawet nie byłam w stanie udawać. Wzięłam głęboki oddech i… - Czychceszmiećkiedyśdzieci? - wypowiedziałam szybciej niż cokolwiek kiedykolwiek.
Q uniósł brwi i zrobił myślącą minę. 
- Jeszcze raz? - odparł po dwóch minutach.
- Radź sobie z tym co masz!
- Serio? - westchnął. - Dla mnie to brzmiało jak obcy język, więc…
- Jezu, jakbyś nie mógł spowolnić czasu czy coś! Ale niech Ci będzie… Czy Ty, nieodpowiedzialny człowieku, planujesz mieć w przyszłości dzieci? Lub czy już je masz, bo w sumie z Tobą to nigdy nie wiadomo i… tak dalej.
- Nic nie wiem o żadnych dzieciach – zaczął ostrożnie – chociaż wykluczyć niczego nie można… I… nie wiem, nie bardzo planuję. Z resztą rzadko kiedy coś planuję… Rzeczy po prostu się dzieją. No ale jeśli miałbym wybór to… nie bardzo.
- Dobrze.
Skinął głową, westchnąwszy w ulgą. 
- Ale tak żebyś wiedziała – dodał szybko – gdyby kiedyś stało się coś nieplanowanego to… no wiesz… to znaczy Ty decydujesz co robić i cokolwiek to będzie to w porządku. Mhm. Wszystko będzie dobrze – próbował zapewnić samego siebie. Po minie wiedziałam, że działa tak sobie.
- Dobra, czas na kolejne pytanie!
I tak mijał czas. Bardzo, ale to bardzo powoli. Kiedy w końcu dobrnęliśmy do końca nie wiedziałam czy najpierw się ucieszyć, że mam to za sobą, czy spalić ze wstydu. W głowie na szybko układałam plan ewakuacji, żeby nie musieć patrzeć mu w oczy.
- Ale zobacz…- Na twarz wstąpił mu wesoły uśmiech. Pokazał mi swoją kartkę z pytaniami, przy większości z nich były plusy, przy kilku minusy, dwa miały znak zapytania. - Dziewięćdziesiąt procent na tak. - Wyszczerzył się. - A jak u Ciebie?
W sumie sama byłam ciekawa. Zaznaczałam jakieś ptaszki przy pytaniach, ale nawet nie myślałam ile w sumie ich było. Zliczyłam je raz, a potem drugi i również się uśmiechnęłam. 
- Dwadzieścia dwa na dwadzieścia pięć.
- Na których oblałem?
Próbował zajrzeć, ale szybko zgniotłam kartkę i schowałam do kieszeni w spodniach. 
- Nigdy się nie dowiesz. - Pokazałam mu język. -  A teraz muszę iść do domu. I powiedzieć Bucky'emu co i jak.
- Okej, ale tak swoją drogą to trochę dziwne, co nie?
- Co?
- Nie dość, że nie jest na nas wkurzony to jeszcze praktycznie namawia Cię żebyś tu przychodziła i… - machnął kartką – robiła jakieś plany ze mną, czy cokolwiek. Tylko mówię… dziwne.
- Może trochę… trochę bardzo…
- Pewnie miał kogoś na oku od jakiegoś czasu i teraz zobaczył okazję.
- Nie wiem… Muszę iść.
Oczywiście, że wcześniej o tym nie myślałam. Ostatnio nie myślałam zbyt wiele o niczym… poza… cóż, nieważne o czym. Ważne, że w lekko bojowniczym nastroju zmierzałam do domu, weszłam po schodach, otworzyłam drzwi i stanęłam twarzą w twarz z Zimowym Żołnierzem. Wyciągnęłam ten pognieciony papierek i podałam mu. 
- Nie poszło? - zapytał, rozwijając go. Próbowałam się dopatrzeć rozczarowania, ale może zobaczyłam je tylko dlatego, że naprawdę starałam się je zobaczyć.
- Wręcz przeciwnie…
- Właśnie widzę. – Usiadł na kanapie, a ja za chwilę do niego dołączyłam. - To co zamierzasz zrobić?
- Chcę wiedzieć co o tym myślisz, tylko bez ściem.
- Już Ci powiedziałem. Jeśli jesteś pewna, a teraz już chyba jesteś, to powinnaś działać w tym kierunku. I serio, nie przejmuj się mną. - Uśmiechnął się. - Chcę żebyś była szczęśliwa, a do tej pory nie byłaś…
- Byłam – wyrwałam się zanim jeszcze skończył zdanie. - Tylko w inny sposób. I stawiam połowę majątku, że Ty też nie jesteś specjalnie szczęśliwy. I zasługujesz na to, żeby znaleźć coś lub kogoś, kto pomoże Ci stanąć na nogi. Najwyraźniej to nie mogłam być ja.
- Mogę powiedzieć to samo. - Uśmiechnął się smutno.
- Ale i tak cieszę się z tych kilku miesięcy. Było całkiem fajnie.
- Tak, czasami było super, laleczko. Ale będziemy się jeszcze czasami spotykać, prawda? W końcu niewielu ludzi potrafi mnie zrozumieć tak jak Ty i gdybym musiał przestać z Tobą rozmawiać to przemyślałbym wszystko jeszcze dziesięć razy.
- No jasne, że tak! Będę Cię często odwiedzać, w końcu pokochałam ten apartament w Nowym Jorku i nie pożegnam się z nim tak szybko.
- Aha, to za apartamentem będziesz bardziej tęsknić? - uniósł brew, a ja parsknęłam śmiechem.
- Tylko trochę bardziej.
Przez chwilę siedzieliśmy w ciszy. W końcu Bucky podniósł się z miejsca i przeczesał dłonią włosy. 
- To co? Będę się pakować…
- Bucky…? - zerknęła na niego z niepewnością. - Mogę Cię o coś zapytać?
- Pewnie, laleczko. O co?
- To wszystko dzieje się tak szybko i… zaskakująco łatwo… Czy Ty też próbujesz się możliwie jak najłagodniej ze mną obejść, żeby móc być z kimś innym? I proszę, bądź szczery. Teraz już nic nie ma znaczenia…
Taak, ten wyraz twarzy wystarczyłby za odpowiedź. Ponownie usiadł, starannie unikając nawiązywania kontaktu wzrokowego.
- To do tej pory nic nie znaczyło – powiedział cicho – ale kiedy powiedziałaś mi o tym co czujesz do Quicksilvera, zacząłem się zastanawiać czy aby na pewno nie jestem w tej samej sytuacji. Myślałem coraz więcej i więcej, analizowałem bez przerwy… I teraz kiedy mówisz, że decyzja zapadła… to zamiast się smucić ja nie mogę się doczekać żeby wrócić do Nowego Jorku i w końcu spróbować…
- To dobrze. - Uśmiechnęłam się. - Przynajmniej nie będę miała takich wyrzutów sumienia. Nie chcę wiedzieć kim ona jest, ale cóż… życzę szczęścia. I mówiłam serio o tym spotykaniu się. Chcę mieć Cię za przyjaciela. O mojej przeszłości nie potrafię rozmawiać z wieloma osoba, ale z Tobą mogę. Nie chce tego stracić.
- Ja też, laleczko. - Pocałował mnie w czubek głowy.
Spakował się w piętnaście minut i wyszedł, uprzednio przytulając mnie z całej siły. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz