Wstałam dość wcześnie, bo już o dziewiątej rano. To był spory sukces, ale nie miałam wyjścia, zważywszy na przyjazd nowego konia. Po szybkim ogarnięciu poszłam zjeść jakieś śniadanko i doznałam miłego szoku, gdy w kuchni spotkałam Quicksilvera.
- Przyszedłeś! - zawołałam wesoło. - Mamy tu spory postęp!
- Cokolwiek… - zerknął na mnie spod byka, więc chyba z tymi postępami jednak nie powinnam szaleć.
Usiadłam naprzeciwko, biorąc sobie z jego talerza grzankę z serem.
- Coś się stało…?
- I kto teraz jest złodziejem, co? – westchnął, próbując się wymigać od odpowiedzi. - Chyba mam na Ciebie zły wpływ.
- Nie przeszkadza mi to – stwierdziłam z uśmiechem.
Dobre tosty nie są złe.
- Może powinno. Innym przeszkadza.
- Co? O czym Ty mówisz?
Ale zniknął gdy byłam mniej więcej w połowie zdania. Przynajmniej zostawił drugiego tosta… ale i tak to było trochę niepokojące. Niestety nie miałam wiele czasu na analizę psychologiczną, bo usłyszałam trąbienie i musiałam biec na podwórko. Silver Boy of Asgard – przemiły quarter horse – całkiem nieźle zniósł podróż i bez żadnych niespodzianek pozwolił mi się zaprowadzić do swojego nowego boksu. Ucałowałam go w chrapy i zostawiłam samego, żeby mógł na spokojnie wszystko obwąchać i poznać.
Postanowiłam dowiedzieć się o co chodziło Q. W razie jakby chciał wyjechać. To się nie mogło stać. Zapukałam i jak zwykle stałam tam przez dłuższą chwilę pozostawiona bez odpowiedzi. Weszłam więc na własną rękę i skierowałam się od razu do jego sypialni… w której go nie było. Natychmiast sprawdziłam szafę, ale jego rzeczy wciąż były na miejscu.
- Dobrze się bawisz? - usłyszałam, kiedy jeszcze stałam przed otwartym meblem.
Odwróciłam się by zobaczyć Q wychodzącego z łazienki w samym ręczniku przepasanym w biodrach.
- Coraz lepiej z każdą sekundą – wymsknęło się mojemu mózgowi, który postanowił się na chwilę odłączyć.
Q nie zdołał powstrzymać uśmiechu, więc postanowił wrócić z powrotem do łazienki. Nie zamknął za sobą drzwi.
- No więc co Cię sprowadza w moje skromne progi, księżniczko? - zapytał, przekrzykując odkręconą przed chwilą wodę.
- Cóż, technicznie rzecz biorąc to to są moje skromne progi… - odparłam, po czym walnęłam się na łóżko. Na białym suficie tworzyły się ciekawe zacieki… jeden z nich wyglądał jak królik. - I chcę się dowiedzieć o co Ci chodziło. Jesteśmy kumplami, a Ty pewnie po prostu za dużo myślisz.
- Ktoś dał mi to jasno do zrozumienia, więc albo to halucynacje albo jednak wiem co słyszałem.
Wyszedł ubrany już kompletnie. Powinnam się przyznawać, że spotkało się to z ukłuciem rozczarowania ze strony mojego serduszka. W każdym razie usiadł obok i głośno wypuścił z płuc powietrze.
- Kto? - podniosłam się. - Kto to powiedział?
- Nie ważne. To jest… Jutro już mnie tu nie będzie.
- Co?
Wstał i chyba na siłę szukał jakiegoś zajęcia, byleby nie patrzeć mi w oczy.
- Co do diabła? Nie możesz tak po prostu wyjechać!
Cicho parsknął nerwowym śmiechem i w końcu zwrócił się w moją stronę.
- Dlaczego? Dlaczego nie mogę stąd wyjechać?
Wyraźnie czekał na jakiś ruch z mojej strony, ale nie miałam pojęcia co powiedzieć. Pokręcił głową i prychnąwszy pod nosem rzucił mokry ręcznik na krzesło.
- Nie wiem co sobie myślałem.
Zamierzał wyjść i trzasnąć drzwiami, wiedziałam że tak będzie. Wstałam i odrobinę pomagając sobie telekinezą zatrzymałam go.
- Q… - przytuliłam go, ale nie odwzajemnił uścisku. - Nie możesz wyjechać, bo się o Ciebie martwię, bo chcę mieć na Ciebie oko, bo chcę Ci pomóc, bo potrzebujesz pomocy, bo musisz odpocząć, bo chcesz być wysłuchany, bo jestem gotowa słuchać całą noc, bo nie chcę żebyś zrobił coś głupiego, bo pewnie zrobiłbyś coś bardzo głupiego, bo potrzebujesz spokojnego miejsca żeby przemyśleć to wszystko… Zostań…
Poczułam, że staje się mniej spięty, ale nadal nie był pewien co robić. Cierpliwie czekałam, nie puszczając go ani na chwilę. W końcu westchnął.
- Nie możemy być po prostu kumplami, a Ty dobrze o tym wiesz – powiedział, znowu unikając kontaktu wzrokowego.
- Wiem… - odparłam z wahaniem.
- O… przynajmniej się przyznałaś – chyba był nawet trochę zaskoczony, ale próbował to ukryć. - Zamierzasz powiedzieć swojemu stu letniemu chłopakowi?
- Już to zrobiłam. Jeszcze tego samego dnia, kiedy się tu pojawiłeś. I dlatego byłam taka przerażona waszym wspólnym wypadem...
- Hah, to by sporo wyjaśniało…
- Jak co na przykład? - Uniosłam brew.
- Seria podchwytliwych pytań… Ale chyba zdałem… w pewnym sensie… albo nie… Jezu, dlaczego mnie ostrzegłaś? Jesteś zła do szpiku kości, wiesz?
- Ale ja mu tylko powiedziałam, a on… starał się zrozumieć i mieliśmy do tego wrócić… ale przedwczoraj musiał zaraz wracać do Nowego Jorku i nie zdążyliśmy pogadać… Nie wiem co mam robić, bo… cholera, kocham go. Tylko… nie wiem czy w ten konkretny sposób… to skomplikowane i trudne, i sama nie wiem… Może to kolejna miłostka, a może nie i będę żałować jeśli to schrzanię. I on przeżył coś podobnego, rozumie mnie.
- Nigdy nie dałaś mi szansy, żebym Cię zrozumiał. Do poniedziałku wiedziałem tylko tyle, że masz w sobie to adamantium, tak jak twój tata. Nie wiedziałem co tam się działo, co działo się z Tobą. Nigdy mi o tym nie mówiłaś… I jasne, łapię to. Ciężko mówić o takich rzeczach i nie mam pretensji, ale Liv, zniósłbym wszystko.
- Zaraz? Jak to „do poniedziałku”?
- No… Bucky mi opowiedział… Oh, nie wiedziałaś…
- Jak dużo powiedział?
- Am… chyba… wszystko? Kiedy się dowiedział, że nic nie wiem, uznał, że powinienem. Żebym „mógł przemyśleć sprawę, mając wszystkie dane” czy jakoś tak. Ale możesz mi ufać, nikomu nie powiem. - Zaznaczył krzyżyk na swoim sercu. - Słowo harcerza.
- Nigdy nie byłeś harcerzem! - prychnęłam i odsunęłam się.
- Byłem! Przez jeden dzień… wyrzucili mnie po godzinie…
Musiałam przez chwilę pochodzić po pokoju. Dopiero po kilku minutach zdołałam wypuścić z płuc powietrze i usiąść na łóżku. Q błyskawicznie zajął miejsce obok.
- Wiesz co jeszcze powiedział?
Zerknęłam na niego pytająco.
- Że skoro on jest pokręcony i Ty jesteś pokręcona, w pozytywnym znaczeniu oczywiście, to możliwe, że nie uda się wam nawzajem odkręcić.
- Co Ty pieprzysz?
- Noo, że potrzebujesz kogoś niepokręconego, żebyś poczuła się lepiej.
- I to niby masz być Ty?
- Cóż, tego dokładnie nie powiedział, ale tak wywnioskowałem.
- Ale Ty też jesteś pokręcony – powiedziałam, a on zrobił obrażoną minę. - Może nawet bardziej niż ja i on razem wzięci – dodałam, by trochę się z nim podroczyć.
Widząc ten uśmieszek już wiedziałam co mnie czeka… łaskotki! Boże, bycie łaskotaną przez kogoś z nadludzką prędkością jest 100000 razy bardziej złe niż normalnie! Odpuścił mi dopiero kiedy nie mogłam złapać oddechu ze śmiechu. Kiedy tylko byłam w stanie zdzieliłam go najtwardszą poduszką jaką znalazłam.
- Nienawidzę Cię – stwierdziłam.
- Kochasz mnie. I to od ponad dziesięciu lat, więc nie możesz użyć Twojego ulubionego argumentu pod tytułem „chwilowa miłostka”.
- Wiesz co? Na dziś mam dość wrażeń. Wieczorem przyjeżdża Bucky… i z nim porozmawiam. Nie wtrącaj się, bądź grzeczny i czekaj na mnie.
- Czy ostatnie to obietnica?
- Nie obiecuję niczego. Nawet tego, że nie będzie ofiar.
- Ale wiesz, że nie miał niczego złego na myśli, gdy mi o tym opowiadał… Jest w porządku.
- Dam Ci znać jak usłyszę jego tłumaczenie. Przyjdę po kolacji i powiem Ci jak poszło a Ty zostajesz, nie wychodzisz i tak jak mówiłam – nie trącasz się. Muszę pomyśleć i na pewno załatwić sobie więcej alkoholu.
- No dobra… Zrobiłaś się strasznie władcza swoją drogą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz