Zabrałam laptopa i pół blachy ciasta z jabłkami, po czym ruszyłam w stronę domku gościnnego. Q praktycznie wcale nie pojawiał się u nas i zaczynałam podejrzewać, że wyprowadził się, nie mówiąc mi o tym. Musiałam to sprawdzić i w razie potrzeby wcisnąć w niego trochę jedzenia. Nie żeby mi zależało, ale jednak śmierć z głodu jest średnio przyjemna.
Zapukałam do drzwi. Raz, drugi, trzeci…
Otworzyłam drzwi, bowiem okazało się, że są otwarte.
Po wejściu do środka jak zwykle przywitała mnie zupełna cisza. Czasami podejrzewałam, że ten dom jest nawiedzony i właśnie wtedy gdy rozglądałam się nieco zaniepokojona, poczułam na szyi czyjś oddech. Gwałtownie odwróciłam się, wyciągając pazury w gotowości do ataku. I kogo zobaczyłam? Oczywiście, że uśmiechniętego od ucha do ucha Quicksilvera.
- Nienawidzę cię – prychnęłam i udałam się do odsłoniętej kuchni, by odłożyć ciasto i zabrać talerze.
- Więc mamy dziś dzień na opak, hmm…- opierał się o framugę, z rękoma w kieszeniach jeansów. - Też Cię nienawidzę - odparł, marszcząc nos.
Sekundę później stał już obok i przyglądał się temu, co przyniosłam. Chciał odłamać sobie kawałek, ale uderzyłam go w rękę i pogroziłam pojedynczym pazurem.
- Żyjemy w cywilizowanym świecie, gdzie kroimy ciasto.
- Dobrze wiedzieć – mruknął, pocierając jakże obolałą dłoń.
- Tak, tak, już nie przesadzaj – skomentowałam, zerkając na ten pełen zaangażowania masaż, jakiego sobie udzielał. - Nie dźgnęłam Cię siekierą, okej?
- Ktoś tu zapomina, że ma metalowe kości.
- Ktoś tu zapomina, że może uniknąć każdego ciosu.
Ledwo zdążyłam to powiedzieć, a on uśmiechał się w sposób, który nie zwiastował niczego dobrego. Zaraz zniknął, czyli dał gdzieś dyla, a ja potrzebowałam chwili, żeby domyśleć się dlaczego był z siebie taki dumny.
CIASTO.
- TY ŁACHUDRO! TO NIE BYŁO TYLKO DLA CIEBIE!
- NO TO MNIE ZŁAP! - Na sekundę pojawił się na progu kuchni z ciastem w rękach tylko po to żeby mi o tym powiedzieć i znowu uciekł.
Wybiegłam do przedpokoju, a potem do salonu, ale rzecz jasna go nie znalazłam. Za to poczułam, że ktoś łapie mnie od tyłu i przyciąga do siebie, a mrugnięcie okiem później znajdowałam się na kanapie zagrzebana wśród masy poduszek. Kiedy już się zdołałam odgrzebać… Q siedział sobie obok, jak gdyby nigdy nic, jedząc ciacho z talerzyka. Przynajmniej tyle, że nie pokruszył.
- A dla mnie…? - jęknęłam żałośnie, a on tylko się uśmiechnął i wskazał na stół.
Leżał tam drugi talerzyk z pokaźną porcją ciasta. Wyszczerzyłam się i zabrałam do jedzenia w akompaniamencie chichotu Quicksilvera. Nie jestem pewna o co mu konkretnie chodziło, ale z doświadczenia wiedziałam, że czasami lepiej nie pytać.
Deser był pyszny, więc pochłonęłam go dosłownie w dwie minuty i poszłam do kuchni po laptopa. Gdy wróciłam Q wcinał już chyba trzeci kawałek.
- Ale wiesz, że ja Cię tu nie trzymam pod kluczem i możesz na przykład odwiedzać nasza kuchnię i tak dalej… - popatrzyłam na niego z politowaniem, a potem roześmiałam się widząc jego minę. Wypełnione w 100% pultuny, zupełnie jak u chomika i nie rozumiejące spojrzenie. Bo on przecież tylko chciał zjeść trochę ciasta. Cudem powstrzymałam się od rozczorchania mu tych włosów. W sumie były już tak rozczochrane przez samo egzystowanie na głowie tego czubka, że nie zauważyłabym żądnej różnicy.
- Jaki film chcesz obejrzeć?
- Fyłm? - próbował powiedzieć z pełnymi ustami.
Pokręciłam głową, cierpliwie czekając aż przełknie to co ma do przełknięcia. W międzyczasie odpaliłam komputer i ułożyłam pasjansa.
- Film? - poprawił się po chwili. - No nie wiem… Hah, a może jeden z tych, które Francis nakręcił? - poruszał brwiami, a ja zamarłam.
Nie, nie… to przecież były tylko takie żarty… prawda? Zerknęłam na Q i ten uśmieszek. On w końcu nie wytrzymał i parsknął śmiechem.
- Więc istnieją? - popatrzył na mnie, gdy już się troszkę ogarnął.
- Nie wiem! Mam nadzieję, że nie, ale kto go tam wie… podejrzewamy, że założył kamerki w moim pluszowym misiu. Musiałam przestać z nim spać i schowałam go w szafie…
- Pluszowy miś, no proszę. Wiesz, jak nie masz się do kogo przytulać to służę… sobą.
- Mhm, tak, tak, wiem. Zawsze niezawodny.
- No a nie? Pamiętasz tę misję z Heili?
- Którą?
- Jak zatrzymaliśmy się w tym hotelu, gdzie nie wiedzieli co to ogrzewanie, a w nocy było tak strasznie zimno. Nie pomogłem Ci? - wyszczerzył się.
Przez chwilę próbowałam sobie przypomnieć, a potem westchnęłam i próbowałam się nie uśmiechać. Nie wiem jaki był efekt…
- Mogłabyś się zrewanżować. Tutaj też nie ma grzejników.
- Q, to jest Kalifornia. Grzejnik znajduje się na niebie.
- Ale i tak. Dodatkowe wsparcie mile widziane.
- Zapamiętam.
Później zajęliśmy się już wybieraniem filmu. Jemu nic nie pasowało, a to co pasowało jemu w akcie zemsty odtrącałam. Ostatecznie zdecydowaliśmy się na „Mulan”. Później był „Mustang z Dzikiej Doliny”. A jeszcze później „Hitman: Agent 47”.
Na ostatnim już przysypiałam, szczególnie, że widziałam go już kiedyś w kinie. Nie bardzo pamiętam jak się znalazłam w takiej pozycji, ale leżałam przytulona do Q. Obydwoje otoczeni byliśmy masą poduszek i kocem z wizerunkiem Batmana. Gdzieniegdzie walały się chrupki serowe, a na stole leżały dwie butelki wina. Najgorszym jednak był fakt, że właściwie czułam się w tej sytuacji zupełnie cudownie.
Tam gdzie wyłącza się zdrowy rozsądek, włącza się mój telefon i informuje mnie o wiadomości od Bucky'ego. Pisał, że nie da rady przyjechać jutro rano i będzie najwcześniej następnego dnia. Cóż, czyli wszechświat wciąż siedzi z popcornem i mi się przygląda.
Postanowiłam być odpowiedzialna. Spróbowałam się podnieść tak, żeby nie obudzić Q. Zwykle ma strasznie twardy sen i nie obudziłby go wybuch granatu pod łóżkiem, ale tym razem natychmiast otworzył oczy zaalarmowany nagłym ruchem. Popatrzył na mnie z lekka niewidzącym wzrokiem z tą miną przebudzonego ze słodkiej drzemki szczeniaczka.
- Coś się stało…?
- Muszę już iść, dobranoc. - Pocałowałam go w czoło i chciałam kontynuować wstawanie, kiedy złapał mnie za dłoń. Z jego spojrzenia dało się wiele wyczytać, przede wszystkim to, że nie chce być sam. Przysiadłam na kanapie, zakładając włosy za uszy.
- Nie mogę zostać – powiedziałam spokojnie. - Mogę przynieść Ci kota, albo…
- Nie chcę żadnego kota, chcę żebyś TY została – odparł głosem, który rozdarł moje zdezorientowane serduszko.
Przecież to nic takiego. Nie wyobrażaj sobie niewiadomo czego, nic by się nie stało. To tylko dotrzymanie towarzystwa komuś, kto nie radzi sobie najlepiej i potrzebuje drugiej osoby, prawda? Dokładnie tak.
Zamknęłam klapę laptopa i wstałam. Myślał, że go olałam i odchodzę, więc całkowicie zakrył się kocem według zasady „ja nie widzę Ciebie, Ty nie widzisz mnie”. No niestety miałam inne plany względem tego koca.
Zdarłam go z chłopaka jednym silnym ruchem, zarzuciłam sobie na plecy i ruszyłam na górę w kierunku sypialni.
Kiedy już tam dotarłam rzuciłam się na łóżko, pamiętając, że ten materac był wyjątkowo sprężysty. Podskoczyłam dwa razy zanim sprężyny się uspokoiły i mogłam wziąć głęboki oddech. Zerknęłam na drzwi, gdzie stał Q, wciąż zaspany i nie łapiący jeszcze o co mi w końcu chodzi.
- Zawsze zabierasz kołdrę, więc się zabezpieczyłam – odparłam, a na jego uśmiech nie musiałam długo czekać.
Sekundę później leżał już tuż obok. Dosłownie „tuż”, bo przyciągnął mnie do siebie i przytulił.
- Dobranoc – powiedziałam.
- Dobranoc.
Nie odsunął się ani na centymetr, ale umościłam się w jego ramionach na tyle wygodnie, by zasnąć prawie natychmiast.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz